JoLilly Bird |
Wysłany: Wto 18:36, 17 Kwi 2012 Temat postu: Nowy album - Party Queen - 2012 |
|
Po nieoczekiwanych zwrotach akcji na poczcie i wprowadzeniu mnie w stan przed zawałowy wreszcie paczka trafiła w moje łapki i zgodnie z obietnicą zamieszczam moje wypociny i refleksje na temat nowego albumu naszej heroiny.
Party Queen - :/ nie wiem co o tym myśleć. O ile wersja z CDL bardzo mi się podobała, tak, że nawet nuciłam i słuchałam ją idąc sobie na Sylwestra, o tyle wersja albumowa nie jest dla mnie. Taka sztuczna i bezpłciowa. Głos Ayu brzmi jak po 3 dniowej alkoholowej libacji. Śpiewa bo musi, to „kanpai” brzmi bardziej tandetnie niż dres z trzema paskami na bazarku u Ruskich. I ten bit – przy tym o wiele lepiej tłucze się kotlety niż przy Last Angel. Piosenka na otwarcie albumu a nie zapowiada się ciekawie. I ten szyderczy śmiech na końcu – brrrrrr.
NaNaNa – na początku jest fajna nutka do czasu, aż wtrącił się ten cały Tim. Elektronicznie nie brzmi najgorzej, ale do czasu aż swoimi glosami uraczyli nas Ayu z tym różowym przygłupem. Partie Ayu po japońsku są całkiem, całkiem, bo po angielsku już nie. To „tick, tick, tick” też wcale nie jest głupie.
Shake It - 1 zwrotka nie najgorsza, rzekłabym nawet, że podobało mi się. Refren nie jest już taki fajny, za dużo elektroniki jak dla mnie. Wkurzające to „Shake it la la lai”. Piosenka z d*py wyjęta. Wypadła gorzej niż NaNaNa. Może się przekonam, ale nie obiecuje.
taskebab – na początku fajna nutka, coś rockowego, a’la lata 80’. Później jednak efekt się zepsuł, bo zaczęło brzmieć jak zacięta gra Pegasus. Popsuło mi to cały efekt. Niemniej jednak to połączenie wydaje się być spoko. Na razie jedyny utwór który nie wyrzucam z playlisty.
call oraz Letter – obie pioseneczki miłe, przyjemne dla ucha. Pasują do dramy o miłości, albo do amerykańskich filmów o zakochanych nastolatkach. W call chórek zbędny razem z tym „łooooooo” – to na pewno pawioTim i Ayu wyje, ale już jej odpuszczam. Ogólnie utwory takie jakimi Ayu nas raczyła, da się słuchać, nawet bardzo. Kojarzy mi się z „Last links” albo „Next Level”. Tym samym piosenki pozytywne i Ayu zdobywa dwa kolejne plusy.
reminds me – zaczęło się obiecująco i życzyłam sobie aby dalej było już tylko lepiej. Gitara pasuje jak połówka jabłka do połówki jabłka. Idealnie dopełnia resztę. Piosenka przez to wydaje się taka ostra – podoba mi się. To pierwsza piosenka, która obudziła we mnie nadzieje i przy której po raz pierwszy ciary przeszły mi po plecach. Przypominają mi się rockowe kawałki z „My Story”. Ayu tak trzymać. Za coś takiego właśnie Cię kocham Ayu. Nie przestawaj. Daj mi więcej.
Return Road - czekałam na tą piosenkę, po przeczytaniu waszych komentarzy. Nie zawiodłam się. Piosenka bardzo refleksyjna i mroczna. Piękna melodia, mocny refren. Cudne organy, może kandydować do najlepszej piosenki na albumie, chociaż ma poważnego konkurenta w osobie piosenki powyżej. Po raz kolejny przeszły mi ciarki po plecach. Boskie.
Tell me why – ten utwór do mnie nie przemówił, chociaż bardzo się starał. Ja jednak nie zachwyciłam się. Wpadło mi w ucho i od razu z niego wypadło. Może, MOŻE się z czasem przekonam, ale na chwilę obecną nie chcę.
a cup of tea - okropne, straszne i beznadziejne. Kojarzy mi się z marszem robotów szykujących się aby komuś wpier….Jedyny plus to to, że było takie krótkie i szybko się skończyło.
the next LOVE – kojarz mi się z rewią – lata 30’, Paryż, Ayu w boa na szyi śpiewa na scenie, a faceci w cylindrach i z cygarem w ustach jej słuchają. Ja natomiast bez uzasadnionej przyczyny nie będę jej słuchać. Może i dam szansę, ale na razie się boję.
Eyes, Smoke, Magic – ku2, co to ma być?
Serenade In A minor – nie zachwyciło mnie. Ładne skrzypce ale to wszystko. Czułam się jak w orszaku pogrzebowym ale pewnie o to Ayu nie chodziło. Sorki, ale właśnie takie odczucia miałam.
how beautiful you are – ani mnie grzeje, ani ziębi. Tak jak pisałam wcześniej - jest mdła, bez polotu i nie zachwyca. Gdybym miała określić ją jednym słowem to bezapelacyjnie byłaby to „NUDA”. A przecież Ayu umie, może. W swojej karierze miała takie piękne ballady jak HEAVEN, Dearest, You were…, no more words - perełki po prostu. I ten kolorowy wyjec – z chęcią bym mu przy*ebała w zęby żeby się zamknął. Jednak porównując ją do w/w piosenek to rzeczywiście wypada od nich od niebo lepiej, ale to już nie jest to samo. I tu jest paradoks – nudna piosenka jest jedną z lepszych. Koniec świata po prostu.
Album bardzo zróżnicowany i dlatego nie wypadł najlepiej. Nie służy to dobrze i oto mamy rezultat. Zastanawiam się jak takie utwory jak reminds me czy Return Road mają się do gołego tyłka, który Ayu ma przedstawia na okładce. Chyba jak pięść do nosa. Wyjmuję na stałe pięć kawałków (numer 4,5,6,7 i 8 ) i dziękuję serdecznie Ayu za nie. Pozostałym na razie podziękuję. Szczerze to Ayu spartoliła album a mogła poczekać 4 lata i nagrać coś niesamowitego. A tak wyszło jak wyszło. Kiepsko, po prostu kiepsko.
Oglądając sobie Stadium Tour 2002, naszła mnie taka refleksja – czy gdyby Ayu wiedziała co zrobi ze sobą i swoją muzyką za 10 lat to czy naprawdę by to zrobiła czy może zastopowała. A może Ayu jej obecne wypociny się podobają.
Jedynym plusem zakupu Party Queen było to, że w zestawie był koncert I to jedyny powód był, aby zakupić ten wynalazek. Rafał dziękuję :* |
|